
Dorota Nowak i Ewa Wieleżyńska: Przyjaciółki, które w pandemii otworzyły własne wydawnictwo
Długowłosa blondynka i krótkowłosa brunetka. Przyjaźnią się od 20 lat, ale dopiero teraz zdecydowały się założyć wspólny biznes. Nazwę swojego wydawnictwa wymyśliły, patrząc przez okno – ich siedziba mieści się na przeciwko warszawskich Filtrów.
Obie od lat pracują w branży wydawniczej. Dorota Nowak była też sekretarką Ryszarda Kapuścińskiego. Rozmowy z nim – szczególnie na temat zagrożeń płynących z globalizacji – ukształtowały jej światopogląd. Pracowała w wielu wydawnictwach, promowała m.in. Eustachego Rylskiego, Timothy’ego Snydera, wymyśliła serię Sfery, w której ukazały się książki Adama Hochschilda czy Oriany Fallaci.
Ewa Wieleżyńska współtworzyła pierwszy w Polsce internetowy magazyn kulturalny Latarnik. Jest tłumaczką literatury francuskiej, przełożyła m.in. powieści Michela Houellebecqa, eseje Rolanda Barthes'a i Georges'a Pereca.
„W pierwszej kolejności chcemy wydawać książki, które same lubimy, a nie lubić to, co wydajemy. Nie będziemy wydawać dużo, mamy więc czas i moce przerobowe, aby starannie wybrać każdą książkę, dogłębnie ją przedyskutować, dobrać tłumacza, rzetelnie zredagować i zadbać o każdy szczegół” – mówią.
Wydawnictwo Ewy Wieleżyńskiej i Doroty Nowak skoncentruje się na ambitnej literaturze niszowej. Na swoim blogu uruchomiły dyskusję o tym, czy 50 zł za książkę to dużo czy mało. Same zaznaczają, że ceny ich książek nie będą niskie, ale będą fair. Jeszcze w tym roku ukażą się dwa pierwsze tytuły Wydawnictwa Filtry – autobiograficzna powieść „Calypso” Davida Sedarisa, jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich, autora jedynego w swoim rodzaju gatunku literackiego, który jest połączeniem eseju, opowiadania i wspomnień. Kolejny tytuł to „Świetlista republika” Andresa Barby, który w Hiszpanii ma status podobny, jak w Polsce Szczepan Twardoch. Na przyszły rok Wydawnictwo Filtry planuje z kolei tytuły kilku ważnych dla współczesnej literatury, a w Polsce niemal kompletnie nieznanych, kobiet, m.in. autobiograficzną powieść zmarłej w połowie XX wieku włoskiej działaczki antyfaszystowskiej Natalii Ginzburg, opowiadającą o świecie prostytutek książkę młodej, ale już głośnej francuskiej pisarki Emmy Becker (żeby napisać tę książkę przez dwa lata pracowała w berlińskim domu publicznym), czy biografię twórcy Bauhausu Waltera Gropiusa autorstwa najsłynniejszej brytyjskiej biografistyki Fiony MacCarthy.
Magdalena Żakowska: Poznałyście się na klatce schodowej.
Ewa Wieleżyńska: Byłyśmy sąsiadkami. Dorota mieszkała na dole, a ja na górze.
Paweł i Gaweł.
EW: Tak! I podobnie jak w przypadku Pawła i Gawła, nasza znajomość zaczęła się od konfrontacji – słuchałam wieczorem muzyki, gdy nagle do drzwi zapukała Dorota.
Dorota Nowak: To były zdaje się „Wariacje Goldbergowskie” Bacha. Po północy poszłam do Ewy i poprosiłam, żeby je jednak trochę ściszyła.
EW: Morał z tego jest taki, że czasem warto głośno słuchać Bacha.
DN: Potem wymieniłyśmy kilka zdań na klatce schodowej, aż w końcu Ewa zaprosiła mnie na kolację. To był 2000 rok.
O książki kłócą się kulturalnie
W jakim zawodowym miejscu wtedy byłyście?
DN: Ja pracowałam w Agorze, dopiero trzy lata później zaczęłam pracę w wydawnictwie Świat Książki.
EW: A ja tłumaczyłam literaturę francuską i byłam redaktor naczelną Latarnika.
I co się stało, że po dwudziestu latach zdecydowałyście się założyć wydawnictwo?
EW: Obie postrzegamy czytanie książek jako jedną z najważniejszych aktywności w naszym życiu. I obie bardzo chciałyśmy wydawać takie książki, które będą wpływać na debatę publiczną, zrywać ze stereotypami, poszerzać granice społecznego dyskursu. Ważnych, zmieniających myślenie książek, które oddają głos temu, co wcześniej skazane było na nieobecność, nigdy nie jest za dużo.
DN: Ja nosiłam się z tym pomysłem od dwóch lat. Kilka osób zachęcało mnie do założenia własnego wydawnictwa, kiedy skończyłam współpracę z WAB. Zrobiłam biznes plan, szukałam inwestora, ale się nie udało. A potem zgadałyśmy się z Ewą i ruszyło.
Kłócicie się o książki?
DN: I to jeszcze jak!
EW: Ja uważam, że kulturalnie dyskutujemy.
DN: Kłócimy, dyskutujemy – dla mnie to czysta rozkosz. Tak fajnie jest rozmawiać na temat tytułów, które obie czytałyśmy. Moje dotychczasowe doświadczenia z kolegiów wydawniczych polegały na tym, że każdy prezentował swój tytuł, a reszta nie miała o nim większego pojęcia. Jak chcę przekonać do jakiegoś tytułu Ewę, muszę się naprawdę intelektualnie nagimnastykować.
EW: Bo z nami jest trochę tak, jak z dwoma policjantami – Dorota jest entuzjastką, a ja jestem ta bardziej krytyczna i wybredna.
Czy książki ambitne, poważne mają szansę sprzedać się w wysokich nakładach?
DN: Jak najbardziej mają. Ale też jesteśmy małym wydawnictwem, nie musimy sprzedawać książek w kilkudziesięciotysięcznych nakładach, żeby przeżyć. Zrobiłyśmy z Ewą analizę rynku i uważamy, że teraz jest dobry czas dla niewielkich, tzw. butikowych wydawnictw o wyraźnie określonym profilu.
Jaki to profil?
DN: W literaturze faktu stawiamy na historię społeczną. Chcemy wydawać autorów, którzy interpretują na nowo naszą przeszłość, poruszają tematy trudne, kontrowersyjne, wstydliwie skrywane. W rodzimej prozie interesują nas przede wszystkim ciekawe debiuty, w zagranicznej – wielkie nazwiska, książki szeroko dyskutowane i nagradzane. Kierujemy nasze książki do czytelnika czytającego.
Czyli?
DN: Takiego, który jest zainteresowany światem, chce poszerzać wiedzę, dyskutować. To jest czytelnik w miarę pewny i wierny. On nie wchodzi do EMPiK-u, żeby popatrzeć na okładki, nie wyjdzie z niego z przypadkowym thrillerem albo książką kulinarną. Nasz czytelnik wie, po co wchodzi do księgarni. Wie, co go interesuje. Wyliczyłyśmy, że około miliona ludzi w Polsce czyta co najmniej 7 książek rocznie, a w tym jest grupa, która czyta ich znacznie więcej. Chociażby książki Magdaleny Grzebałkowskiej sprzedają się w nakładach powyżej stu tysięcy egzemplarzy, a to bardzo ambitna literatura faktu.
Na przyszły rok szykujecie m.in. premierę książki Przemysława Wielgosza poświęconej pomijanej i właściwie już nieobecnej w naszej zbiorowej świadomości historii polskich chłopów.
EW: Wielgosz koncentruje się na odzyskaniu obecności i doświadczenia klas ludowych, które oficjalna polska historiografia spycha na margines. „Wyklęty lud tej ziemi. Krótka historia polskich chłopów” będzie książką, która wydobywa z zapomnienia dzieje chłopów, nie tylko opisując ich udział w budowaniu naszej historii, ale również rzucając światło na ich codzienność, podejście do seksualności, stosunek do mniejszości, kleru, kościoła. Będzie to pozycja polemiczna w stosunku do „Prześnionej rewolucji” Andrzeja Ledera, który zdaniem Wielgosza odbiera chłopom podmiotowość, pomijając długą historię buntów chłopskich.
Ale jest też literatura piękna. Startujecie powieścią „Calypso” Davida Sedarisa.
DN: Chcemy publikować autorów ważnych dla kanonu literatury światowej, którzy do tej pory nie byli w Polsce odkryci. Takim autorem jest David Sedaris, amerykański pisarz, którego książki tłumaczone na 25 języków sprzedały się na świecie w ponad 12 milionach egzemplarzy. Jego „Calypso” wymyka się klasyfikacjom gatunkowym. Z jednej strony to opowieść autobiograficzna, z drugiej zbiór po części esejów, po części opowiadań, a po trochę skeczy, bo Sedaris jest niezwykle popularnym w Stanach stand-uperem i jego literatura w ze stand-upu wyrasta.
EW: Sedaris ma też niezwykłe i, można powiedzieć, nietypowe dla polskiego kręgu kulturowego poczucie humoru – jego ironia jest czuła, nie popada w sarkazm, przy czym śmiejąc się z wszystkich i ze wszystkiego, nie stosuje żadnej taryfy ulgowej wobec samego siebie – jest bezpardonowo autoironiczny. Z wierzchu błazeński, w istocie porusza bardzo trudne tematy: alkoholizm matki, samobójstwo siostry, bezwzględność ojca. Z humorem unosi się nad rozpaczą, nie ma złudzeń co do bliskich, a jednocześnie afirmuje życie i wydaje się ze światem pogodzony.
Kobiety wydają kobiety
Napisałyście na blogu bardzo ciekawy wpis o tym, dlaczego książki nie powinny być tanie: „Ceny naszych książek nie będą niskie. Ale będą fair”.
DN: Znamy zbyt wiele tytułów, które przepadły z powodu złego tłumaczenia, niedbałej edycji, niedostatecznej promocji. Dobra książka, tak jak każdy dobry produkt, musi kosztować. Bo dobry przekład, dobry projekt okładki, dobra redakcja – to wszystko ma swoją cenę. I nie zamierzamy na tym oszczędzać. Chcemy być odpowiedzialne zarówno wobec autorów, tłumaczy, jak i naszych czytelników.
Macie poczucie, że tworzycie kobiecy biznes?
EW: To mój pierwszy czysto kobiecy biznes i bardzo jestem szczęśliwa, że się na to zdecydowałam.
DN: Ja też!
EW: Tam, gdzie biznesy są tworzone przez mężczyzn, bardzo często – choć nie zawsze – działania rozbijają się o ego. Toczą się jakieś gry o to, kto wie lepiej, kto jest bardziej uznany, kto ma największy autorytet wśród grupy. Strasznie dużo pary idzie w gwizdek. My z Dorotą nie musimy i nie potrzebujemy niczego sobie udowadniać. Nie ma między nami rywalizacji, jest skupienie na pracy. To uwalniające uczucie. Ten moment, kiedy założyłyśmy wspólnie wydawnictwo, postrzegam jako ważny krok w historii mojej własnej emancypacji.
Płeć w jakikolwiek sposób wpływa na wasz wybór książek i autorów?
EW: Z pewnością tak. Podobnie jak fakt, skąd pochodzimy, w jakiej szerokości geograficznej mieszkamy, jakie książki nas ukształtowały. To jasne, że poglądy wydawców jakoś odzwierciedlają się w ofercie wydawniczej, ale przypuszczalnie odbija się też w niej – choć odbywa się to bardziej nieświadomymi kanałami – ich temperament i osobowość. My w pewnym momencie złapałyśmy się na tym, że podpisałyśmy znacznie więcej umów na książki, których autorkami są kobiety, choć wcale to nie było naszym założeniem.
A startujecie z książką geja [David Sedaris, autor „Calypso”, jest homoseksualistą].
DN: Tak. Będziemy miały też sporo książek z pogranicza autobiografii i literatury; to gatunek, który teraz jest na fali i często uprawiają go kobiety. U Vivian Gornick, którą wydamy w 2021 roku autobiografia jest punktem wyjścia do analizy szerszych zjawisk. Sławę przyniosły jej wspomnienia „Fierce Attachments”, opublikowane w 1987 roku, gdy miała 51 lat. Gornick jest w Stanach prekursorką stylu, który określa się mianem „dziennikarstwa osobistego” (personal journalism) – pisarstwa, w którym to, co prywatne, ujmowane jest jako kulturowe i polityczne.
W swoich książkach opisuje doświadczenie bycia podwójną outsiderką – kobietą i Żydówką, w dodatku pochodzącą z klasy robotniczej. Stawia pytanie o to, kim jest i kim może być w naszej kulturze kobieta, gdy nie definiuje się w relacji do mężczyzn – jako żona, wdowa, rozwódka, kochanka. W podobnym stylu piszą też inne nasze autorki – włoska pisarka Natalia Ginzburg, czy francuska Emma Becker.
Wystartowałyście z Wydawnictwem Filtry dosłownie na kilka dni przed wybuchem pandemii. Czy to w jakikolwiek sposób pokrzyżowało wam plany?
EW: Nie pokrzyżowało nam o tyle, że ruszamy ze sprzedażą dopiero we wrześniu. Nie mogłyśmy się jednak spotykać z polskimi autorami – co było dotkliwe – bo wciąż szukamy dla naszego wydawnictwa twórców literatury pięknej i mamy wiele pomysłów na tematy z dziedziny historii społecznej. Ale patrzymy też na pandemię jako na pewną szansę. Na naszych oczach zmienia się sposób promocji i komunikacji z czytelnikiem. Wzrasta rola internetu i mediów społecznościowych. Te wydawnictwa, które od samego początku inwestowały w promocję i sprzedaż w internecie doskonale sobie poradziły w czasie lockdownu. Pokazują to zarówno dane z Polski, jak ze świata. Znamy takie firmy, które w czasie pandemii sprzedawały książek więcej niż wcześniej. Nas same to zmobilizowało, by od początku założyć własny sklep internetowy. Otwarcie zaplanowałyśmy na połowę września – na dwa tygodnie przed naszą książkową premierą.