
Debiutancki album Kaśki Sochackiej „Ciche dni” – dziś premiera!
Półtora roku po tym, jak „Wiśnia” Kaśki Sochackiej stała się hymnem kobiet tęskniących za utraconą miłością, a zarazem wielkim przebojem, wokalistka wydaje debiutancką płytę. Równie dobrą jak utwór, który ją zapowiadał.
Anna Zaleska: Szczęśliwa?
Kaśka Sochacka: Bardzo! Długo czekałam na premierę swojej pierwszej płyty i poziom ekscytacji jest rzeczywiście wysoki.
Gdy zaglądasz w siebie, jakie uczucia tam jeszcze znajdujesz?
Spełnienie, satysfakcja, duma z tego, co zrobiliśmy. Cieszę się trochę jak małe dziecko. W końcu raz w życiu wydaje się debiutancką płytę.
Długa i kręta droga prowadziła do tego momentu. Od 2014 roku – kiedy wystąpiłaś w „Must Be the Music”, a potem podpisałaś kontrakt z wytwórnią płytową Jazzboy – minęło siedem lat. W tym czasie były chwile euforii, ale i obaw, że nic z tego nie będzie.
Rzeczywiście te emocje bywały różne. Jak na rollercoasterze. Czasem nachodziło mnie zwątpienie i rezygnacja, potem znów optymizm i entuzjazm Ale marzenie o nagraniu płyty było tak elektryzujące, że po każdej chwili załamania powstawałam jak feniks z popiołów i szłam dalej.
Po drodze pracowałaś jako agentka nieruchomości, specjalistka od organizacji konferencji…
Pojawiały się myśli, że może trzeba o muzyce zapomnieć, zająć się czymś innym, a pisanie piosenek i śpiewanie potraktować jako hobby. Skończyłam ekonomię, potem podyplomowo jeszcze psychologię, więc bez trudu znalazłam pracę. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam to swoje życie zmienić, nadać mu inny kierunek, uświadamiałam sobie, że nic mnie tak nie cieszy jak muzyka. Wracała do mnie niczym bumerang. Zresztą przez cały czas miałam zespół w Krakowie, ciągle mieliśmy próby, występowaliśmy na eventach, graliśmy covery w knajpach. Nie było tego dużo, ale pozwalało jakoś przetrwać.
Kiedy po raz pierwszy zaśpiewałaś przed publicznością?
Dawno temu, jeszcze jako małe dziecko. Moja mama zajmowała się kulturą w małej gminie i organizowała różne wydarzenia. Zadebiutowałam solo na scenie w wieku pięciu czy sześciu lat na jednym z festynów. Pamiętam, że miałam na sobie sukienkę w czerwone grochy.
A piosenkę pamiętasz?
No cóż, trudno, powiem – to było coś Shazzy. (śmiech) W głębokich latach 90. wszystkie dzieciaki na ulicy śpiewały jej piosenki.
Wiersze zaczęłaś pisać też już w dzieciństwie?
Tak, nie miałam chyba nawet dziesięciu lat. Pisałam o wszystkim, co mnie spotyka. Wciąż trzymam te wiersze „w szufladzie”. Byłam i do dziś jestem dosyć melancholijną osobą. Lubię obserwować rzeczywistość i często staram się te obserwacje umieszczać w wersach. Wszędzie szukam drugiego dna. Nawet gdy czuję się szczęśliwie zakochana – a jestem szczęśliwie zakochana od wielu lat – to gdy tylko zdarza się ten trudniejszy moment, lubię w nim „pogrzebać”. Wtedy wiersze piszą się same.
Z wierszy powstają piosenki?
Początkowo rozgraniczałam te dwie materie. Ale kiedyś kilka swoich wierszy wysłałam Agacie Trafalskiej (autorka tekstów, współpracująca m.in. z Kortezem, przyp.red.) i ona otworzyła mnie na to, by w taki sam sposób pisać piosenki.
Wcześniej bałaś się, że to zbyt intymne?
Miałam takie obawy. Ale cieszę się, że posłuchałam Agaty i uwierzyłam w siebie. Dzięki temu moje utwory na pewno zyskały na autentyczności i z tego, co widzę, bardzo pomagają innym.
Jesteś introwertyczką?
Jestem osobą towarzyską i kontaktową. Uwielbiam ludzi, uwielbiam ich poznawać, spędzać z nimi czas, rozmawiać. Ludzie mnie inspirują. Ale czasem też czuję, że potrzebuję swojej przestrzeni i się wyłączam. Wtedy od ludzi stronię. Wolę w samotności pewne rzeczy sobie w głowie poukładać i przetrawić. Zdarza mi się być i duszą towarzystwa, i introwertyczką. Trochę dwa w jednym.
Masz wokół siebie wiele osób, które w ciebie uwierzyły.
To prawda. Otacza mnie sporo ludzi, którzy we mnie wierzą i zawsze wierzyli. To bardzo dobre uczucie. Dzięki nim nie poddałam się, gdy kompletnie nie szło, a teraz, kiedy wszystko jest dobrze, czuję się bezpiecznie.
A mąż cię wspiera?
Tak, bardzo we mnie wierzy. Mam cudownego męża.
Czego się nauczyłaś, koncertując z Kortezem?
Trasa z Kortezem, to, że mogłam wystąpić na jego koncertach i przez chwilę żyć w jego bajce – bo tak to chyba trzeba nazwać – było dla mnie wyjątkowym, wielowymiarowym doświadczeniem. Jeszcze bardziej zaczęłam marzyć o własnych koncertach. Poznałam też świetnych ludzi. Dużo rozmów odbyłam, dużo historii usłyszałam, wspaniała przygoda. Nigdy tego nie zapomnę.
Piękny jest wasz duet z Kortezem w piosence „Dla mnie to już koniec”.
Cieszę się, dziękujemy. Kiedy wysłałam tę piosenkę Łukaszowi, zamierzałam ją sama śpiewać. I strasznie się ucieszyłam, gdy zaproponował, żebyśmy nagrali duet.
To jest dobry moment na wydanie płyty? Pewnie można było sobie lepszy wymarzyć?
Można było sobie wymarzyć lepszy świat, bez pandemii. Ale mamy sytuację, jaką mamy, nie wiadomo, kiedy będzie można wrócić do normalności. Jestem w takiej sytuacji jak inni artyści w Polsce i na świecie. Trzeba to wziąć na klatę. Oczywiście chciałabym grać koncerty, mam za sobą pierwsze próby z zespołem i jestem podekscytowana perspektywą wspólnych występów. Ale cóż, poczekamy. Ja jestem cierpliwa, potrafię czekać.