
Coronacoaster, czyli jak żyć, żeby przeżyć pandemię – felieton Magdy Żakowskiej
Co to jest „coronacoaster”? W jednej chwili pieczesz bananowy chlebek, popijając gin z tonikiem w środku dnia, w środku tygodnia. Czujesz się w pełni szczęśliwa – spełniona, natchniona, wstawiona. Zastanawiasz się, jak to w ogóle możliwe, że ludzie zgadzali się kiedyś chodzić na 8 godzin do pracy, siedzieć przed korporacyjnym komputerem z zablokowanym dostępem do social mediów, jeść na obiad kanapki od Pana Kanapki, a potem wracać do domu o zmroku w potwornych korkach, tylko po to, żeby się przespać i wstać o świcie do pracy. Bo przecież jeśli spojrzeć na to na trzeźwo, świat, w którym żyliśmy przed pandemią, był koszmarem. Straciliśmy kontrolę nad naszymi własnymi życiami, wszystko podporządkowaliśmy pracy, zgubiliśmy gdzieś radość z prostych, ale fundamentalnych czynności, jak spędzanie czasu z rodziną, wspólne posiłki, spacer, eksperymentowanie w kuchni (i seksie). Jak można było tak żyć?! Teraz to dopiero jest prawdziwe, proste i piękne życie!
Ale już w kolejnej chwili do szaleństwa doprowadzają cię rozrabiające z nudów dzieci, albo to, że naprawdę nie masz już pomysłu, co ugotować na obiad. Albo odbierasz SMS-a z banku o tym, że masz 8 dni opóźnienia w spłacie kredytu. Albo czytasz, że padł kolejny rekord zakażeń. Albo wiesz już, że nie zdążysz dokończyć pracy, zanim twoje dzieci nie zawołają, że są głodne. Jeśli piłaś gin z tonikiem, to wylewasz go do zlewu, bo picie alkoholu przed 18.00 to jednak zwyrolstwo i wpadasz w panikę na myśl o tym, że szkoły jednak pozostaną we wrześniu zamknięte. W zasadzie wszystko jest niepewne – czy w nowej rzeczywistości twoja praca będzie jeszcze komuś do czegoś potrzebna, czy uda ci się jeszcze kiedyś spełnić marzenie i polecieć na Kubę, czy wrócą obostrzenia dotyczące społecznego dystansu i dlaczego jeszcze nie wróciły, skoro liczba zarażeń jest wyższa niż kiedykolwiek. I czy – jak piszą niektóre media – koronawirus pozostawia w organizmie jakieś trwałe uszkodzenia?
Euforia i panika, jak u Reese Witherspoon i Cary Delevingne
To jest właśnie coronacoaster – ten emocjonalny rollercoaster, przez który przechodzimy od sześciu miesięcy. Znamy to wszystkie. Gwiazdy zrobiły już z niego nawet #2020challenge na Instagramie. My też byłyśmy tam nie raz. I na szczycie tej kolejki górskiej, kiedy wydawało się, że Matka Ziemia sama załatwiła za nas temat globalnego ocieplenia, bo samoloty nie latają, ludzie uczą się hodować warzywa w ogródku, a zwierzęta tłumnie odwiedzają wyludnione miasta. I na dole kolejki, kiedy strach, niepewność, poczucie zagubienia i tęsknota za tym, co było, podchodzą pod gardło i wyciskają łzy.
Ale coronacoaster ma nie tylko nasz, indywidualny wymiar, kiedy z minuty na minutę zmienia nam się nastrój o 180 stopni. Jego „szczyty” i „doły” dotyczą też kolejnych miesięcy pandemii. Nie wiem, czy jeszcze pamiętacie, ale marzec był nieustającą domówką. Tak jak w rollercoasterze: wagonik dojeżdża na pierwszy szczyt, a ty rozglądasz się wokół, uśmiechasz od ucha do ucha, gotowa na tę przygodę.
„Skończy się jeszcze przed wakacjami” – mówili wszyscy o pandemii i ochoczo zabierali się do instalowania w komputerach dziesiątek nowych apek – Zooma, Teamsa, maili pracowniczych oraz przeglądarek, które z nimi współpracują. A potem przyszedł kwiecień i okazało się, że pandemia nie jest błogosławieństwem, tylko przekleństwem. Internet zalały relacje na temat liczby zgonów, problemów z przechowywaniem ciał (nigdy już nie zapomnę zdjęcia tirów chłodni stojących rzędem na ulicach Manhattanu), rosnącej liczby zakażeń. Nasze zarobki spadły o kilkadziesiąt procent, a ceny żywności wzrosły.
Media straszyły widmem kryzysu, który porównywalny będzie jedynie z Wielkim Kryzysem lat 30. minionego wieku. W tej sytuacji perspektywa braku wakacji wydawała się czymś uwalniającym, bo przecież nie tylko ja, nie tylko moje dzieci, zostaną pozbawione tych wyczekiwanych do niedawna chwil. Przechodzimy przez to wszyscy. Kwiecień był pierwszym miesiącem globalnego „dołu”.
A potem były kolejne „szczyty” i „doły”, od których dzisiaj wszystkim nam mocno kręci się w głowie.
Nigdy nie przeżyliśmy niczego podobnego. Nie ma żadnej ściągawki, ani podręcznika, który pomógłby nam przez to przejść. Nie ma precedensu, z którego moglibyśmy czerpać wskazówki. Przynajmniej za naszego życia. Psycholog Andy Cope wyróżnił pięć faz opisujących nasze emocje podczas pandemii: faza trawienia, faza wzlotu, „koniec miesiąca miodowego”, „uderzenie rzeczywistości” i „emocjonalna równina”.
Jesteśmy jako ludzkość w tej piątej fazie. Informacje o wzroście zakażeń nie działają już na nas tak, jak kiedyś. W jakimś sensie przyzwyczailiśmy się też do tego, że rośnie liczba ofiar. Zmienne komunikaty na temat środków ostrożności, tego co jest dozwolone i zakazane oraz rozbieżności w wytycznych w różnych krajach, grupach zawodowych, grupach wiekowych, sprawiają, że czujemy się zdezorientowani. Nie wiemy już, co robić. Wymaga się od nas rozsądku, oczekuje się, że będziemy dokonywać właściwych wyborów, ale miesiące tego coronacoastera sprawiły, że nasza zdolność do podejmowania rozsądnych wyborów osłabła. Kręci nam się od tego wszystkiego w głowie.
Jak wysiąść z tego wagonika?
Dlaczego na zdjęcie otwierające ten tekst wybrałam Shakirę i Jennifer Lopez? Bo bawi mnie (i przeraża) myśl, że ich wspólny lutowy koncert, który przeszedł do historii jako najlepszy występ otwierający Super Bowl, był tak naprawdę koncertem zamykającym pewną epokę w historii ludzkości. Nigdy nic nie będzie już takie same, jak przed pandemią. Te głębokie zmiany, przez które przechodzimy, są wyzwaniem dla każdego z nas, ale także dla nas jako gatunku. Nasze stare sposoby myślenia, nasze zachowania społeczne, są już nieaktualne. Kiedy oglądam serial na Netfliksie, zastanawiam się, gdzie oni wszyscy podziali swoje maseczki?!
Strasznie ciężko jest wysiąść z tego wagonika emocjonalnego rollercoastera, ale chyba już najwyższy czas. Ja w każdym razie stawiam to sobie za cel numer 1 w nadchodzących miesiącach. Bo przecież to proces, który musi trwać. Trzeba uświadomić sobie, że jesteśmy ludźmi, którzy pochodzą z przeszłości, z minionej epoki. I nauczyć się żyć w tym nowym świecie bez ataków euforii i paniki. Spojrzeć na niego z zaciekawieniem, z otwartością, wyznaczyć sobie swoje własne zasady tego, co zdrowe, bezpieczne, dopuszczalne i ich się trzymać. Przemyśleć na nowo zasady funkcjonowania w życiu rodzinnym, zastanowić się nad zawodową przyszłością, zaktualizować swój świat. Brzmi trochę groźnie, ale też ekscytująco. Nie wiem, jak będzie się nazywała ta faza opisująca nasze emocje podczas pandemii, ale na pewno będzie brzmiała bardziej optymistycznie, niż „koniec miesiąca miodowego”.