
Colson Whitehead, autor „Miedziaków” i „Kolei podziemnej” z drugą nagrodą Pulitzera!
Dwa lata temu w 2017 r. jury Nagrody Pulitzera uhonorowało nowojorskiego pisarza za powieść „Kolej podziemna”. Teraz, również w kategorii literatury pięknej, Colson Whitehead otrzymał prestiżową nagrodę za powieść „Miedziaki”.
„Oszczędne i wstrząsające studium nadużyć w zakładzie poprawczym na Florydzie w czasach segregacji rasowej, będące w istocie krzepiącą opowieścią o wytrwałości, godności i odkupieniu” – oceniło jury dzieło autora powieści i książek non-fiction.
Tytułowy Miedziak to zakład poprawczy, do którego trafia bohater, Elwood Curtis. Czarny nastolatek wychowywany przez babcię ma wielkie marzenia. Jako pierwszy w rodzinie chce pójść na studia. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia jednak, że chłopiec trafia do poprawczaka – to właśnie tytułowy Miedziak, a ten okazuje się być prawdziwym piekłem.
Nagroda Pulitzera w dziedzinie literatury pięknej przyznawana jest za wybitne osiągnięcia w dziedzinie literatury pięknej od 1928 roku. Jury nagradza dzieła literackie, których tematyka koncentruje się na specyfice życia w Ameryce.
Jakub Demiańczuk, „Uroda Życia”: Pana poprzednia książka, „Kolej podziemna”, zdobyła m.in. Nagrodę Pulitzera. Serial na jej podstawie kręci Barry Jenkins, twórca oscarowego „Moonlight”. Sukces ułatwia panu pracę, czy sprawia, że ma pan wobec siebie jeszcze większe wymagania?
Zawsze byłem swoim własnym najsurowszym krytykiem, żadnej dodatkowej motywacji nigdy nie potrzebowałem. Sukces i nagrody cieszą, lecz jednocześnie sprawiają, że paradoksalnie mam mniej czasu na pisanie. Wiele miesięcy w roku spędzam na podróżowaniu i promocji książek. Ale przynajmniej nie muszę już zarabiać jako nauczyciel. Mogę poświęcić się wyłącznie literaturze. A przy kolejnej powieści wreszcie odpocznę od trudnych tematów.
„Miedziaki” takim odpoczynkiem na pewno nie były.
Początkowo chciałem odłożyć pracę nad tą powieścią na później, ale poczułem, że muszę ją napisać. I faktycznie była to książka wyczerpująca emocjonalnie. Już sam proces zbierania materiałów i dokumentacji okazał się bardzo przejmujący.
Akcja „Miedziaków” oparta jest na faktach. Ośrodek wychowawczy, który pan opisuje, istniał naprawdę – o Florida School for Boys, w pana książce nazywanej Miedziakiem, stało się głośno kilka lat temu, gdy na terenie zamkniętej już placówki odkryto nieoznakowane groby z ciałami zamordowanych uczniów. Kiedy pomyślał pan, że to temat na powieść?
W dniu, w którym usłyszałem, co wydarzyło się za murami tego zakładu. To było lato 2014 roku, na terenie placówki zostały odkryte ciała pogrzebane kilkadziesiąt lat wcześniej i zaczęło się śledztwo, które miało wyjaśnić, jak i dlaczego zginęli ci młodzi ludzie. Historia tej szkoły – tak się ją nazywało, choć w rzeczywistości był to poprawczak, w którym chłopców traktowano bezwzględnie – została opisana przez media na Florydzie, ale w skali kraju nie był to dobrze znany temat. Więc gdy usłyszałem o zbrodniach tam popełnionych, uświadomiłem sobie po raz kolejny, jak niewiele wiemy o naszej historii. Od razu wiedziałem, że chcę o tym opowiedzieć.
Jak to w ogóle możliwe, że takie miejsce działało ponad sto lat bezkarnie?
Co jakiś czas pojawiały się alarmujące raporty na temat zakładu, przyjeżdżali dziennikarze, policja. Ale kończyło się tym, że władze szkoły składały obietnice reformy, na kilka miesięcy sytuacja się poprawiała, dzieci nie były bite ani dręczone, ale zaraz potem wszystko zaczynało się od nowa. Gdy nikt nie patrzy, ludziom uchodzą na sucho potworne rzeczy.
A jeśli ofiarami są kolorowe dzieci, często z biednych, wykluczonych rodzin, jeszcze łatwiej uniknąć odpowiedzialności. I trzeba pamiętać, że do ośrodków wychowawczych trafiali nie tylko młodociani przestępcy, ale często zwyczajne dzieciaki z rozbitych rodzin albo sieroty. Dla wychowawców nie liczyło się, czy ukradłeś samochód, bochenek chleba, czy byłeś tylko dzieckiem porzuconym przez rodziców. Nie miało nawet znaczenia, czy jesteś biały, czy czarny, choć segregacja rasowa obowiązywała i tam. Wszyscy byli traktowani tak samo źle.
Myślał pan o tym, żeby napisać na ten temat książkę non-fiction?
Nie, to zadanie dla reporterów, dziennikarzy i historyków. Zdecydowałem się na fikcję, lecz trzymam się jak najwierniej faktów. Wymyśliłem bohaterów, Elwooda i Turnera, ale większość rzeczy, które ich spotykają w Miedziaku, zdarzyła się naprawdę. Zwłaszcza tych strasznych: kary, tortury, prześladowania. Zależało mi przede wszystkim, żeby jak najwięcej ludzi poznało tę historię. Niektóre powieści powstają po to, żebyśmy dowiedzieli się o bolesnej przeszłości. I ja taką napisałem. Bo nie ma wątpliwości, że Miedziak nie był jedynym takim ośrodkiem.
Akcja „Miedziaków” toczy się w latach 60., lecz wydaje się bardzo aktualna. Czytając pańską powieść, myślałem o tym, co dzieje się teraz na granicy amerykańsko-meksykańskiej. O dzieciach odbieranych imigrantom.
Przede wszystkim ta książka wydaje mi się szczególnie ważna. Znów mamy do czynienia z instytucjonalnym rasizmem. Choć wydaje nam się, że jesteśmy coraz bardziej wrażliwi na cudzą krzywdę, od lat 60. wcale się wiele nie zmieniło. Zwłaszcza okrucieństwo, z jakim traktujemy innych ludzi, szczególnie tych bezbronnych.
Podobno nie chciał pan pojechać do ośrodka opisywanego w powieści, bo musiałby pan mieć ze sobą benzynę i zapałki, żeby zrównać go z ziemią. Czy książka była dla pana formą zemsty na złowrogiej instytucji?
Nie. Bardziej zależało mi na tym, żeby pamięć o tej szkole przetrwała. Żebyśmy wiedzieli, jakie zło działo się w takich miejscach, i potrafili przeciwstawić się mu w przyszłości. A w 2018 roku huragan Michael zniszczył większość zabudowań, które zostały po zakładzie. Zupełnie jakby matka natura wkroczyła i zrobiła to, czego nie mieli odwagi zrobić ludzie.
Rozmowa z Colsonem Whiteheadem ukazała się w „Urodzie Życia” 3/2020
„Niektóre powieści powstają po to, żebyśmy dowiedzieli się o bolesnej przeszłości. I ja taką napisałem”, mówi Colson Whitehead, autor „Miedziaków”, popularny pisarz amerykański, podwójny laureat Nagrody Pulitzera. „Miedziaki”, Colson Whitehead, tłum. Robert Sudół, wyd. Albatros.