
Wojowniczka Charlize Theron. „Co cię nie zabije...”
Seksowna blondynka, która odrzuca role seksownych blondynek. Twierdzi, że za dużo przeżyła, żeby wypaść przekonująco w komedii romantycznej. Za to świetnie się bije, strzela i walczy – tym razem w „The Old Guard”, najnowszej premierze Netflix.
Zmęczona zabijaniem
Nie ma chyba drugiej aktorki, która przeszłaby dla roli taką metamorfozę, jak Charlize Theron w filmie „Monster” (2003). Żeby wypaść przekonująco jako seryjna morderczyni Aileen Wuornos, przytyła 15 kilogramów, a charakteryzacja na planie trwała codziennie ponad trzy godziny. Ale ten rodzaj wysiłku u aktorów nie jest niczym niezwykłym. To, co wyróżnia tę rolę, to wrażliwość i empatia, z jaką Charlize podeszła do swojej bohaterki. Za to, a nie za dodatkowe kilogramy, dostała Oscara, Srebrnego Niedźwiedzia i Złoty Glob. Miała wtedy 28 lat.
W filmie „Mad Max: Na drodze gniewu” (2015) stworzyła z kolei kultową już rolę Furiosy, gniewnej przywódczyni buntu, która czułość potrafi okazać jedynie swojej wiernej… ciężarówce. I chociaż Furiosa ma ogoloną głowę, twarz wysmarowaną czarną farbą i metalowy hak zamiast ręki, to biją od niej majestat i piękno. Nawet wtedy, kiedy bez mrugnięcia okiem morduje kolejnych przeciwników. A jednocześnie od razu widać, że Theron nie jest typową aktorką kina akcji, która po prostu ładnie wygląda w szortach i przepoconym dopasowanym podkoszulku.
Postać Furiosy tak bardzo odcisnęła się na jej karierze, że aktorka zaczęła dostawać propozycje ról pisanych z myślą o mężczyznach. Tak było też w przypadku „Atomowej blondynki” (2017), filmu, w którym Theron znów robi to, co do tej pory wychodziło jej tak dobrze – strzela, bije i morduje – tyle że tym razem z nienaganną blond fryzurą i na wysokich obcasach. Tytułowa blondynka to kobieta szpieg, która zostaje wysłana do Niemiec tuż przed zburzeniem muru berlińskiego, żeby walczyć o życie zachodnich szpiegów w Europie Wschodniej. Jest co najmniej tak brutalna, jak Brudny Harry, a jednocześnie co najmniej tak kobieca, jak Sharon Stone w „Nagim instynkcie”. Takie cechy potrafi połączyć tylko aktorka z taką urodą i takim „doświadczeniem w mordowaniu”, jak ona.
W filmie „The Old Guard”, na podstawie komiksu pod tym samym tytułem, Charlize Theron gra nieśmiertelną superbohaterkę, która od wieków walczy z ludzką niesprawiedliwością i złem. W jaki sposób? Oczywiście zabijając i mordując. Ale tym razem jest to już inna wojowniczka – zmęczona walką, zabijaniem i życiem. Zgorzkniała, rozczarowana ludzkością, a dzięki temu w sumie najmniej „komiksowa” ze wszystkich jej wojowniczek.
Na oczach dziecka…
Theron ma prawie 180 centymetrów wzrostu, pomnikową sylwetkę i nieprzyzwoicie zielone oczy. Z powodzeniem mogłaby wcielać się na ekranie w femmes fatales, które jednym spojrzeniem łamią męskie serca. Dlaczego woli łamać kości?
W Hollywood uchodzi za kobietę silną i twardo stąpającą po ziemi. Zawsze uważała też, że bliżej jej do takich ról. Jest osobą samotną i choć zdarzały jej się głośne romanse, jak choćby z Seanem Pennem, to twierdzi, że ostatni raz była na randce w wieku 24 lat i żaden jej związek nie przetrwał dłużej niż kilka miesięcy. „Czy ktoś taki nadaje się do komedii romantycznej?!” – śmieje się, kiedy dziennikarze pytają ją o zawodowe i życiowe wybory. Dopiero w 2004 roku zdecydowała się opowiedzieć o traumatycznym przeżyciu, które wypierała z pamięci przez 13 lat.
Charlize Theron pochodzi z RPA, z dobrze sytuowanej niemiecko-francuskiej rodziny zajmującej się budową dróg i farm. „Mój tata był wielkim facetem, wysokim, szczupłym, ale z dużym brzuchem. Potrafił być poważny, a nawet surowy, ale lubił się śmiać i cieszył się życiem. Tyle że cierpiał na poważną chorobę – był alkoholikiem”. Rodzice, odkąd pamięta, mieli problemy małżeńskie, ale w tamtych czasach w tamtej społeczności rozwód po prostu nie wchodził w grę. Ojciec bywał agresywny wobec matki, córkę terroryzował werbalnie. Kiedy Charlize miała 15 lat, w nocy z 21 na 22 czerwca 1991 roku, wrócił do domu pijany. Matka nie wpuściła go do domu. Miał broń, przestrzelił zamki, obudził córkę i groził jej śmiercią. Ale mama Charlize Theron też miała broń. I strzeliła. Zabiła męża na oczach córki. Sąd uznał, że działała w obronie własnej i dziecka. Charlize też nigdy nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Co nie znaczy, że wydarzenia te nie pozostawiły głębokiej rysy na jej psychice. „Gdybym była wtedy na miejscu mojej mamy, zrobiłabym dokładnie to samo. Bardzo ją kocham i podziwiam. Chociaż wiem, że niełatwo jest żyć z takim doświadczeniem. Sama dopiero po trzydziestce zrozumiałam, że wciąż nie rozliczyłam się z tą historią i zdecydowałam się na głęboką, wieloletnią terapię. Dziś mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to wydarzenie jest częścią mojego życia, ale nie ma już na nie żadnego wpływu”.
Trzy lata po śmierci ojca Charlize przeprowadziła się do Nowego Jorku i rozpoczęła naukę w szkole baletowej. Szybko jednak okazało się, że ze względu na bolesną chorobę stawów kariery nie zrobi. Jeśli nie taniec, to film – zdecydowała. I chociaż po śmierci ojca nie powodziło im się najlepiej, mama ze wsparciem rodziny kupiła córce bilet w jedną stronę do Los Angeles.
Charlize była dziewczyną znikąd, jej akcent zdradzał, że nie jest rodowitą Amerykanką, ale od zawsze miała wybuchowy charakter i właśnie dzięki tej słabości jest dziś gwiazdą zgarniającą za każdą rolę 10 mln dolarów, a drugie tyle zarabiającą rocznie na kontraktach reklamowych. Kiedy przyparta do muru poszła do banku zrealizować ostatni czek, który przysłała jej matka, a bank odmówił jego realizacji, wpadła w dziką furię i oświadczyła, że nie wyjdzie z budynku. Świadkiem tego zdarzenia był John Crosby, słynny agent gwiazd. Na tyle spodobał mu się temperament Charlize, że dogonił ją na ulicy i zaproponował pomoc. To właśnie dzięki niemu dostała swoją pierwszą ważną rolę – w „Adwokacie diabła” (1997) u boku Ala Pacino i Keanu Reevesa. Była to pierwsza i zarazem ostatnia rola ślicznej blondynki z prowincji, w jakiej ją oglądaliśmy.
Prawdziwy talent pod piękną twarzą
„New Yorker” napisał o niej kiedyś, że mogłaby być żywą reklamą słowa „śliczna”. Woody Allen na pytanie, jak mu się pracowało z Charlize („Celebrity”), odpowiedział: „Kiedy wchodziła na plan, facetom pękały guziki w spodniach”. Trudno się dziwić, że komplementy już dawno przestały jej sprawiać przyjemność. „Przeciwnie, irytują mnie, bo wiem, że gdyby nie to, jak wyglądam, dostawałabym o wiele więcej ciekawych ról” – mówi. „Wiem, że wyglądam jak modelka, ale w zawodzie aktorki to obelga. Ładne rzeczy z reguły stawia się w filmach w drugim planie. Codziennie muszę się z tym mierzyć, bo najciekawsze role przechodzą mi koło nosa. Będę wdzięczna Patty Jenkins [reżyserka „Monster”] do końca życia za to, że uwierzyła, że mogę zagrać kobietę o zwykłej, przeciętnej fizjonomii”.
To zresztą nie przypadek, że pierwszą naprawdę ważną i odbiegającą od stereotypów związanych z jej urodą rolę dostała od kobiety. „Za każdym razem, kiedy oglądałam Charlize na ekranie, myślałam sobie: cholera, jakie to niesprawiedliwe, przecież ona potrafi znacznie więcej niż to, co faceci chcą w niej widzieć” – mówiła Jenkins. „Hollywood jest zdominowane przez mężczyzn scenarzystów, mężczyzn reżyserów, mężczyzn producentów. To oni sprowadzają aktorki do poziomu swoich wyobrażeń, często dość marnych. Kiedy Charlize przyszła do mnie na casting, pomyślałam, że owszem, będzie trochę roboty z tą jej piękną twarzą, ale wiedziałam, że warto, bo zobaczyłam pod tą twarzą coś znacznie więcej – prawdziwy talent”.
Charlize od kilku lat koncentruje się przede wszystkim na wychowywaniu dzieci. O adopcji myślała od zawsze: „Mama pokazała mi niedawno list, jaki w wieku ośmiu lat napisałam do Świętego Mikołaja. Chciałam, żeby mama zabrała mnie do domu dla sierot, gdzie wybiorę sobie siostrę albo brata”.
Ma dwoje adoptowanych dzieci – sześcioletniego syna Jacksona i dwuletnią córkę August – które wychowuje samotnie. Od czasu rozstania z Seanem Pennem w 2015 roku nie spotykała się z żadnym mężczyzną. Twierdzi, że do szczęścia nie potrzebuje nikogo poza dziećmi. Żartuje, że jest już w wieku, w którym kobieta więdnie, więc coraz trudniej jej będzie znaleźć partnera. Na ceremoniach rozdania Oscarów pojawia się z najlepszą przyjaciółką – mamą. „Nauczyła mnie w życiu najcenniejszej rzeczy: żeby nigdy nie postrzegać siebie jako ofiary, chociaż po tym, co wspólnie przeżyłyśmy, byłoby to nawet wygodne. Można by było wytłumaczyć sobie w ten sposób wszystkie niepowodzenia”. I to jest chyba pośrednio odpowiedź na pytanie, dlaczego Charlize Theron konsekwentnie – nie tylko w życiu, ale i w filmie – nie chce widzieć siebie w roli ofiary.