
Barbara Krafftówna: pochowała dwóch mężów i jedynego syna, ale nie dała się złamać
Po zakończeniu II wojny światowej zamieszkała w Gdyni, gdzie Iwo Gall zakładał teatr. Wokół energicznej i wiecznie uśmiechniętej Krafftówny kręciło się wielu mężczyzn. Starał się o nią utalentowany pianista, lekarz, działacz kulturalny i zdolny muzyk. Z jednym umawiała się na domowe schadzki, z drugim chodziła na spotkania do cukierni, trzeci był jej oficjalnym adoratorem, a czwarty towarzyszył jej podczas wczasów w sanatorium. Gdy podczas wizyty we Wrocławiu poznała dyrygenta z tamtejszego teatru, rzuciła wszystkich adoratorów. Myślała, że to ten jedyny. „Ale nagle jakbym dostała obuchem w łeb. Powiedział coś, co było ciężkim chamstwem. Od tej pory przestał dla mnie istnieć” — wspominała Barbara Krafftówna w wywiadach.
Przez długi czas była na środkach uspokajających
Aktora Michała Gazdę poznała w teatrze, w którym razem pracowali. W 1953 roku na marszu z okazji 1 maja w Warszawie już wiedziała, że jest zakochana. Tak naprawdę, po raz pierwszy w życiu. „1 maja nieśliśmy razem szturmówkę z napisem »Niech żyje 1 maja«, 17 maja Michał oświadczył mi się, a już 1 czerwca odbył się ślub” — opowiadała. „Czy ja byłam kochliwa? Na pewno nie byłam obojętna. Moje niektóre koleżanki nagle znajdowały się w amoku miłości, choć na co dzień były szalenie racjonalne. Ale i ja bywałam w amoku zakochania, bez niego nie byłoby decyzji o małżeństwie. Potem amok przechodził, było spokojniej. Można było się cieszyć, planować. I marzyć. W ogóle u mnie wciąż jest gęsto od marzeń, stare zamieniają się w nowe, zmienia się ich kolejność. Cały czas” — opowiadała w wywiadzie dla weekend.gazeta.pl.
Czytaj też: Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat – miłość, która się w głowie nie mieści
Dwa lata później doczekali się syna, Piotra, którego pomogła wychowywać jej mama. Kiedy zmarła, Krafftównie został już tylko mąż. „Tego dnia był muzyczny program telewizyjny przygotowywany przez wiele tygodni. Śpiewaliśmy w duetach i nie było zastępstwa. Program był na żywo. Trzeba było nie tylko śpiewać, trzeba było grać, tańczyć. Śmiej się, pajacu, na chwilę po śmierci matki” — mówiła. Dziesięć lat później, tuż przed zakończeniem zdjęć do filmu „Czterej pancerni”, który przyniósł jej wielką popularność, nie zdołała pójść do pracy.
„W progu stał oficer. Powiedział, że Michał nie żyje. Prowadził auto i na moście Gdańskim dostał zawału serca. Rzuciłam się na tego milicjanta i zaczęłam go bić w klatkę piersiową. Zareagowałam tylko ruchem, bezdźwięcznie” — wspominała aktorka. Przez długi czas żyła na środkach uspokajających. Wiedziała, że musi wziąć się w garść, żeby wychować syna.
Piotr skończył archeologię śródziemnomorską i przeprowadził się do USA. Po wprowadzeniu stanu wojennego wyjechała też Krafftówna. W San Francisco na zaproszenie Polonii miała grać „Matkę” Witkacego. Po angielsku, choć nigdy nie uczyła się języka.
Najpierw ślub, potem poznawanie siebie
Tam poznała swoją drugą miłość — dyrektora Międzynarodowego Instytutu Integracyjnego dla Emigrantów, Arnolda Seidnera. „Potknęłam się na estradzie o kable i żeby nie upaść, oparłam się o czyjeś kolana. […] To, co określa się jako miłość od pierwszego wejrzenia, dokonało się, gdy spojrzałam w niebieskie oczy Seidnera” — przyznała lata później. Zdecydowali się pobrać po niecałym miesiącu znajomości. „A co tu jest do sprawdzania, przecież i tak zawsze wychodzi się za mąż za obcego człowieka. Na sprawdzanie jest czas po ślubie” — przyznała kiedyś.
Seidner bardzo przypominał jej pierwszego męża. „Wszystko, co robił, przypominało mi Michała. Kilka dni przed ślubem zauważyłam, że Michał ma oderwany guzik przy koszuli. Podał mi guzik i nitkę. Tuż przed zaręczynami Arnold podał mi rękaw koszuli i poprosił o przyszycie guzika. Reinkarnacja?” — opowiadała.
Pół roku po ślubie, gdy Krafftówna poleciała do Polski po nowy paszport (po jednym z recitali Krafftówna została okradziona, straciła dokumenty), spotkała ją kolejna tragedia. Mąż zmarł nagle na zawał serca. O zdarzeniu dowiedziała się przez telefon. „Usłyszałam straszny krzyk. Mój własny” — wspominała. Trudne doświadczenia sprawiły, że nie chciała już nawiązywać bliższych relacji z mężczyznami.
Czytaj też: Wyjątkowa miłość: Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz. „Byliśmy końmi, które cwałują obok siebie”
Po sześciu latach opuściła San Francisco, gdzie pochowała męża i pojechała do Los Angeles. Zamieszkała w domu seniora z oknem na słynny napis Hollywood. Dostała zezwolenie na stałą pracę i zaczęła współpracować z teatrem polonijnym. „Tam stało się coś szczególnego: zbudowało się na moment własne, nowe życie” — tłumaczyła. Ale nie czuła się jak u siebie. W 1998 roku wróciła na stałe do Polski. Znowu grała w filmach, serialach i w teatrze.
Jej syn zamieszkał razem z żoną i synem Michałem w Kanadzie. „Gdy zostałam podwójną wdową, wydawało mi się, że zły los wystarczająco mnie już zranił i wreszcie da mi spokój. Niestety… Okazało się, że najgorsza tragedia była jeszcze przede mną” — wspominała. Jej syn zmarł nagle w 2009 roku. „Myślałam, że trzy razy oszaleję z żalu. Bardzo pomagają pigułki. Najpierw przychodzi otępienie, a potem trzeba spróbować jakoś z niego wyjść. W końcu pozostaje blizna, dotkliwa, wyraźna, własna” — mówiła w książce Remigiusza Grzeli, „Krafftówna. W krainie czarów”. Podkreślała, że bez pracy i przyjaciół by nie przetrwała.
Życie, pomimo wszystko
Przeżyła więcej, niż wydawało jej się, że może unieść. A jednak udało jej się zachować pogodę ducha. „Obaj moi mężowie zmarli zbyt szybko, niespodziewanie. Staram się doceniać każdą chwilę, bo wiem, jak kruche jest szczęście. Wielu sytuacji w swoim życiu nie przewidziałam. Ale życie jest życiem i człowiek musi wracać do codzienności po wszystkich ciosach” — mówiła Krafftówna w jednym z wywiadów, a w innym dodała: „Nie spotkałam osoby, która nie miała momentu przełomowego w swoim życiu. Łącznie z największymi tragediami lub oszałamiającym sukcesem”.
Od najmłodszych lat wiedziała, że musi umieć liczyć na siebie. „Nikt ci tak nie może pomóc, jak sam sobie nie pomożesz. Moja mama uczyła mnie, że jeśli mam jakieś kłopoty i zmartwienia, to dzielę się nimi z najbliższymi, szukam rady, pomocy. Natomiast nie wynoszę tego na zewnątrz, bo ludzie mają własne problemy i własne zmartwienia, i nie należy jeszcze obciążać ich cudzymi” — podkreślała w rozmowie z Polską Agencja Prasową. Tłumaczyła, że nie lubi dzielić się szczegółami ze swojego życia. „To nie jest w dobrym tonie. Mąż, dzieci, rodzina, to moja prywatność. I tak powinno być. Ja rozumiem ludzką ciekawość, ale w „sprzedawaniu” swojej prywatności i intymności są jakieś granice. Poza tym cóż to za popularność? Bardzo krótki jest żywot takich artystów złożony z ich samych”.
Umiała kochać i czuła, że była kochana. Nie tylko przez rodzinę i przyjaciół, ale i licznych fanów. „Tę zasadę »jak być kochaną« właściwie wyniosłam z domu. Byłam nauczona tego, że wychodząc z własnych czterech ścian, będąc z ludźmi, muszę być po prostu naturalnym, uśmiechniętym, życzliwym człowiekiem. […] Być może jest to też sprawa wrodzonej umiejętności kontaktu. Jestem kontaktową aktorką i kontaktowym człowiekiem” — tłumaczyła w rozmowie z Aict Polska (Sekcją Polską Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych).
Ma 92 lata i wciąż jest głodna życia. „Wie pani, ja cieszę się, że żyję, dobrze widzę, myślę, słyszę. Nie martwię się na zapas. Jak nagle rano nie mogę wstać, bo coś się zepsuło, pękło, to wtedy zaczynam się zastanawiać, co się zadziało. Takie awarie mi się zdarzają, jak każdemu” — mówiła w wywiadzie dla weekend.gazeta.pl. Pytana o to, czego jeszcze chciałaby w życiu spróbować, odpowiedziała: „wszystkiego”.