
Anna Dymna o ukochanym Wiesławie Dymnym: „Szłam z nim jak promień słońca”
Był cudownym artystą, ale też pił, urządzał bójki, znikał. Ona mówiła, że jak się kocha, to nic nie jest ważne, że z nim wszystko wytrzyma. Anna i Wiesław Dymni przeżyli razem 7 lat, przez 6 lat byli małżeństwem. Poznali się na planie filmu w 1969 roku, choć przelotnie widzieli się już wcześniej. Ona pamięta go jako pijanego mężczyznę, o którym ktoś powiedział: „A to jest taki Dymny z Piwnicy pod Baranami”. On zachwycał się jej urodą w kinie.
W 1969 roku spędzali razem dużo czasu, pracując przy filmie „Pięć i pół bladego Józka” Henryka Kluby, do którego Dymny napisał scenariusz. Cenzurze nie podoba się ta fabuła – pełna buntu i wolności historia o gangu motocyklowym dowodzonym przez dziewczynę. Ania gra główną rolę. Ekipa mieszka w pałacyku niedaleko Płocka. Jest sroga zima, więc rzadko wracają do domów, do Krakowa.
Anna Dymna: „Wzięłam goździki, pocałowałam go w policzek”
Ich pierwszy długi kontakt w tej pracy wydaje się intymny i ważny, ale ani on, ani ona nie opowiadali o tym publicznie: Dymny na potrzeby sceny filmowej maluje nagie ciało Ani w kwiaty. Za to drugie spotkanie przechodzi do legendy. Jest noc, Anna próbuje zasnąć, a pijany Wiesław na korytarzu gra w ping-ponga. Wtedy po raz pierwszy jej naiwność zderzyła się z jego brutalnością.
„Wyszłam i zapytałam, czy mogą przestać grać – wspomina. – Przyszedł do mnie do pokoju z butelką i coś powiedział, wplatając słowo »kurwa«; ja teraz wiem, że to był przecinek i można to w dobrej wierze powiedzieć. Ale wtedy byłam tak przerażona, że go strzeliłam w łeb, bo myślałam, że to o mnie. I on mi oddał, podbił mi oko”.
Przerażona – bardziej tym, że uderzyła, niż tym, że dostała cios – natychmiast wyjechała.
Kiedy wracała, na dworcu wyszedł jej na spotkanie Dymny.
„Nic nie powiedział, ja stałam taka zdumiona, on był roztrzęsiony, i wtedy wyciągnął zza pleców bukiet goździków w papierze, trzy kwiatki, i mi to dał. I nic nie powiedzieliśmy, wzięłam goździki, pocałowałam go w policzek. Od tego się wszystko zaczęło”.
Czytaj też: Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz. Poznali się, gdy „wszystkie błędy mieli już za sobą”
Anna Dymna: „Byliśmy jak dwa leśne zwierzaki”
To początek ich wspólnej opowieści opartej na zachwycie. Ona zachwyciła się jego oddaniem, poświęceniem, wrażliwością, a on jej dobrocią i urodą. Od tej pory codziennie pod drzwiami swojego hotelowego pokoju znajdowała prezent: maleńką rzeźbę, czekoladę, rysunek.
Dymny przestał pić.
Chodzili na spacery, rozmawiali, rysował dla niej, wymyślał rymowanki. Do legendy przeszedł też kamień, który podobno Anna do dziś nosi w torebce – wypolerowany i gładki. Kiedy się poznali, był trochę chropowaty. Wiesiek znalazł go na spacerze, rozgrzewał w dłoniach i dawał jej, żeby nie marzła. Za którymś razem po prostu wziął ją za rękę.
Dymny chciał być dla kobiet rycerzem, od kiedy zaczął o nich myśleć. Żył dla miłości. W Piwnicy poznał Barbarę Nawratowicz, późniejszą gwiazdę zespołu i swoją pierwszą dorosłą miłość. Byli razem osiem lat, potem związał się ze studentką geografii Teresą Hrynkiewicz, która została jego pierwszą żoną. Jak wspominają jego przyjaciele z Piwnicy, do swoich ukochanych pisał piękne listy miłosne. Układał dla nich wiersze, organizował sesje zdjęciowe, szył im ubrania, remontował mieszkania. I był o niezazdrosny do szaleństwa.
Takiego mężczyznę wybrała Ania Dziadyk – zatracał się we wszystkim. Może dlatego, że dorastał z poczuciem, że musi być odpowiedzialny. Wojna zmusiła jego, matkę i dwóch młodszych braci do tułaczki. Przenieśli się ze wsi niedaleko Nowogródka (dziś białoruskiej) do podbeskidzkiej wioski Nałęże. Ojciec zaginął na wojnie, a Wiesław, najstarszy, uznał się za głowę rodziny. Studia na ASP, samodzielne przenosiny do Krakowa, wejście w środowisko tutejszych artystów uznał za początek wolności.
Ona pochodziła ze skromnego krakowskiego domu, wychowała się w kamienicy na Zwierzyńcu, mama była ekonomistką, tata inżynierem lotnikiem. Ale wartości, w których się wychowali, były zaskakująco podobne. Tym samym się zachwycali, podobne rzeczy ich interesowały. I nie chodziło o lektury, filmy, obrazy, ale o stosunek do zwierząt, przyrody, kuchni, relacji rodzinnych. „Gdy szliśmy razem do lasu, zawsze wychodziliśmy najedzeni... Wiedzieliśmy, co jest gorzkie, co słodkie, co gasi pragnienie... Byliśmy jak dwa leśne zwierzaki – wspominała Dymna. – Gdy wyszłam za mąż za Wiesia, to mi się czasem wydawało, że to jest mój brat. Nawet fizycznie byliśmy podobni. Mieliśmy takie same rodzinne zwyczaje. Znaliśmy te same potrawy, w podobny sposób obchodziliśmy święta”.
Czytaj także: Nikt tak nie kochał życia, jak Zbigniew Wodecki. „To był człowiek nieskazitelny…”
Córeczka, jak Ty
Rodzice Ani nie zachwycili się jej wyborem – Dymny nie był wtedy w Krakowie postacią anonimową, nie miał też dobrej sławy. Żonaty, rozrabiaka, król pijackich imprez, autor kontrowersyjnych tekstów, starszy kilkanaście lat. Ale kiedy przyszedł się oświadczyć, mama Ani zapytała tylko, czy rzeczywiście się kochają.
Zaś matka Dymnego, z którą miał wyjątkowo silną relację, obierając z przyszłą synową ziemniaki, zaczęła płakać i wyszeptała: „Słoneczko, zawsze chciałam mieć taką córeczkę jak ty”.
Ślub wzięli w październiku 1972 roku. Panna młoda miała na sobie buty zaprojektowane przez narzeczonego, wysokie, z kieszonkami, białą bluzkę, krótką spódnicę i skórzaną kamizelkę. Pan młody – lekką marynarkę z dużą liczbą kieszeni. Mieszkali na strychu, który remontowali. Tam też odbyło się wesele. Dymny zbił stół z płyt pilśniowych, nakryli go obrusami, podali barszcz, który sami ugotowali. Następnego dnia Ania wyjechała na plan filmowy do Niemiec. On też wrócił do pracy. I do picia, ale miłość i wzajemny zachwyt nie słabły.
„Z nim wytrzymam wszystko”
Zazwyczaj zaczynał pić, kiedy Ania wyjeżdżała na plan filmowy. Nie leczył się, bo uważał, że odstawi alkohol, jeśli będzie chciał. Ale gdy żony nie było, przepadał z kolegami z Piwnicy pod Baranami. Wdawał się w bójki. Dlatego Dymna, kiedy tylko mogła, chodziła z nim do Piwnicy i pilnowała. Sama sobie tłumaczyła jego picie niezgodą na komunistyczną rzeczywistość, brakiem prawdziwej twórczej wolności i nadwrażliwością.
„W środku był delikatnym, często przerażonym chłopcem – mówi. – Wiem, jak było mu trudno żyć w tej zniewolonej rzeczywistości. Nie umiał kombinować, niczego ukryć, przechytrzyć kogoś, kłamać, tylko walił prawdę prosto z mostu”. Ale jednocześnie nie chciał pić. Tłumaczył, że nigdy nie zrobił niczego wartościowego, kiedy był pijany. Że przesiadywanie w Piwnicy jest stratą czasu, ale że nie potrafi z tego zrezygnować. „Wiesiu mógł całymi miesiącami nie pić, ale jak wypił jeden kieliszek, trudno mu było przestać – mówi Dymna. – Kochałam go i musiałam jakoś chronić”.
Bywał przyczyną jej największych lęków, ale nigdy rozczarowań. Po trudnym początku małżeństwa – tak innym po narzeczeństwie w zupełnej trzeźwości – nabrała pewności, że wytrzyma z nim wszystko.
„Jak się kocha, to nic nie jest ważne. Żadne kłopoty, żadne złe momenty, a te złe momenty nawet, wręcz odwrotnie, pogłębiają uczucie”.
Picie było jednym problemem, drugim – równie niebezpiecznym – nieustające igranie z cenzurą. Ania nieraz znajdowała Wiesia pobitego pod drzwiami mieszkania. Skarżył się wtedy: „Aniczka, to, że mnie spałowali, to nic, ale czemu te skurwiele zabrali mi moje zeszyciki?No ale wiem, wiem... Jakbym się nie napił, to pewnie by się to nie stało”.
I od czasu do czasu znikał na kilka dni. Tak było po śmierci matki, z którą łączyły go bardzo silne więzy.
„Pamiętam, ile ja go czasem dni szukałam w Krakowie czy w innych miejscach – wspomina Dymna. – Ile tropów śledziłam i nie mogłam znaleźć. Ale zawsze wracał. Wtedy też wrócił, jakiś zmaltretowany, z puszeczką ziemi z grobu mamy. Nie wiem, gdzie był. Nie pytałam. To nie miało znaczenia. Grunt, że wrócił”.
Czytaj też: Gustaw Holoubek i Magdalena Zawadzka: mistrz, uczennica i wielka miłość
Szłam z nim jak promień słońca
Wszystko rekompensowała wspólna codzienność. Kiedy spacerowali po Rynku, Wiesiek trzymał Anię pod ramię, jak staromodny dżentelmen. „Szłam jak taki promień słońca, a za mną on ze spojrzeniem mówiącym: dotknij tylko, popatrz na Aniczkę krzywo, to ci przywalę”. Raz na jakiś czas chodzili do Wierzynka. „To była nasza odrobina luksusu”, wspomina Dymna. Kiedy brakowało pieniędzy, jedli ryby, które mrozili na zapas dla swojej ogromnej czarnej kotki Kaśki. I gotowali razem. „Kiedy szefem kuchni był Wiesiek, robił wokół siebie pobojowisko.
Był świetnym kucharzem, z polotem i wyobraźnią. Można powiedzieć, że i przy gotowaniu paliło mu się w rękach. Uczył mnie przyrządzania różnych potraw, których nikt nie zna. Ja go uczyłam”. Razem czytali na głos Biblię (przeczytali całą), Faulknera, Bułhakowa, Manna. Organizowali sesje zdjęciowe, których byli autorami i bohaterami. On recytował przed nią swoje teksty kabaretowe, a ona znała je potem na pamięć. Czasem przesiadywali przed telewizorem na materacu, w szlafrokach, z Kasicą, która po nich chodziła. Wciąż coś zmieniali w wystroju mieszkania. Wiesiu konstruował, budował, robił meble, biżuterię dla Aniczki, szył jej ubrania i torebki. Czuł wtedy, że jest rycerzem, znajdował w jej oczach akceptację. I wciąż był w nią zapatrzony.
Seria złych zdarzeń
W tej codzienności, poza sielskimi obrazkami, znalazły się też poważne wypadki. Żeby rachunek emocji był równy, z pozytywnych drobiazgów rodziły się niebezpieczne sytuacje. Przy remoncie podłogi pijany Dymny łyknął żrący środek chemiczny, myśląc że to piwo. Poparzył sobie język i przełyk, wychodził z tego długo w szpitalu. Niedługo później, podczas jednego ze spokojnych domowych wieczorów, został zabrany przez milicję, potem przez miesiąc był internowany. Rok później wybuchł ich radziecki telewizor i spowodował pożar, który zniszczył wszystko. Wyszli z płonącego mieszkania z kotką, kłębkiem włóczki i drutami, kilkoma ubraniami. Po ugaszeniu ognia udało się uratować tylko niewielką część prac Dymnego.
Ale wciąż cieszyli się z tego, co mają. Mieszkali u znajomych, spali na łóżkach polowych i planowali remont. „Fajnie Aniu, że był ten pożar – mówił – bo byśmy nigdy się na to nie zdecydowali, żeby coś nowego zrobić, a teraz będziemy wszystko zmieniać”. Na talerzach z jedzeniem rysowali widelcami nowy układ mebli, chodzili do spalonego mieszkania, żeby tam ustawiać w myślach wszystko od nowa.
Czemu świat się nie skończył
W lutym 1978 roku planowali przeprowadzkę. Któregoś wieczora Dymny zajrzał do ich mieszkania, żeby popracować przy remoncie. Potem miał iść do „Piwnicy pod Baranami". Nie poszedł, rano Ania znalazła go w kuchni, nie żył. Zmarł nagle, do dziś nie wiadomo, co było bezpośrednią przyczyną.
Ona miała 27 lat, on 42.
„Byłam przez wiele, wiele dni jak w hipnozie, pewna, że i tak świat się zaraz skończy. Wiedziałam, że za chwilę też umrę, bo życie nie jest po prostu możliwe” – wspomina.
Jak to się stało, że jej świat się nie skończył?
„Wiesiek cały czas jest. I to już jest na zawsze. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale jakoś tak się potoczyło, że ta nasza dymna miłość do tej pory daje mi siłę. I rozumiem już, co napisał Szekspir w Sonecie 116. I słowa »miłość przezwycięża śmierć...« nie wydają mi się absurdalnym wymysłem poetów i mędrców. Nie rozumiem tego do końca, ale wiem, że tak jest”.
Mniej poetyckim językiem można powiedzieć, że Dymny ją ukształtował. „Cały czas staram się tak żyć, żeby mnie kochał nawet z oddalenia” – mówi. A jego wyznania można znaleźć w wierszach i rysunkach, które zostawił.
„Aniu! Wiesz / Jestem najsmutniejszy zwierz / Piękny panie rajski ptak / Czemu pan nie fruwa / Czemu pan jest zwykłym ptakiem / A nie rajskim ptakiem rakiem / Pani Ania ma już dość tego fruwania / Znak zapytania mam w swojej głowie / Kiedy ją spotkam? / Co mi opowie? / Czy będzie piękna? / Czy znów dorosła? / Ma mnie za mędrca? / Czy też za osła?”
W tekście wykorzystana została książka „Dymny, życie z diabłami i aniołami” Moniki Wąs (Znak 2016).
***
Materiał ukazał się w „Urodzie Życia” 12/2016