
Andrzej Kruszewicz, dyrektor warszawskiego zoo o sekretnym życiu zwierząt
Miłość jest sprytniejszym sposobem działania od agresji, choćby dlatego, że nie przysparza wrogów. Proste prawda? Jesteśmy ssakami, jednak nie potrafimy przyjąć tej zasady za coś pewnego, tak jak goryle„ – mówi Andrzej G. Kruszewicz, dyrektor warszawskiego zoo. Właśnie ukazała się jego książka „Sekretne życie zwierząt”.
Marta Strzelecka: To prawda, że zwierzęta w zoo przyglądają się panu ostatnio bardzo uważnie?
Andrzej G. Kruszewicz: Kiedy nie było zwiedzających, były mną zainteresowane bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może zobaczyły mnie zupełnie na nowo? Ja też miałem więcej czasu, żeby im się przyjrzeć. Więcej też byłó słychać, śpiew ptaków głośniej brzmi.
I co pan dostrzegł?
Małpy na przykład nudzą się bez ludzi, nie mają się z kogo śmiać. Zwykle kręcą się przy ogrodzeniu, przedrzeźniają zwiedzających. A teraz nie widują nikogo poza opiekunami, pracownikami zoo. Dlatego, żeby umilić im życie, chowamy na ich wybiegach różnego rodzaju frykasy, a one szukają. Dostają też od nas plastikowe butelki z kompotem, które zamiast wyrzucać po wypiciu napoju, przynoszą do opiekunów, żeby dostać za to daktyle. Ale wydry na przykład, które bardzo lubią publiczność, nie zmieniły się. Dla nich na pierwszym miejscu zawsze była zabawa i wciąż tak jest.
Oglądamy szczęśliwe grupy bawiących się samotnych matek z małymi, bo panowie wydry raczej nie interesują się ani potomstwem, ani ukochanymi. U gibonów zawsze jest ruch, niezależnie od tego, czy ktoś je obserwuje. A ja uwielbiam na nie patrzeć, nie przestaje mnie zadziwiać, jakie są sprawne, jakie potrafią robić wygibasy. Wszystkie zwierzęta w zoo korzystają teraz ze swoich przestrzeni w większym stopniu niż kiedyś. Mieliśmy niedawno kilka porodów, gepardzica urodziła na wybiegu zewnętrznym, a dotąd zawsze rodziła w kojcu.
Zwierzęce rodziny poczuły się spokojniejsze?
Można tak powiedzieć, ale muszę przy okazji zaznaczyć, że my ludzie często mylimy się w ocenie zwierząt. Ich życie jest bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje, rodzinne również. Wystarczy popatrzeć na pszczoły, trzmiele, mrówki, które tworzą złożone systemy społeczne. Naszym rodzinom daleko do wyrafinowanych struktur, jakie budują owady. To nie zwierzęta przypominają nas, jak lubimy mówić, ale nasze emocje pochodzą z ich świata. Walczymy o władzę, miłość, poczucie bezpieczeństwa, bo nauczyliśmy się tego od zwierząt.
Zwierzęta kochają, cieszą się z życia
A co z bardziej wyrafinowanymi uczuciami, takimi jak czułość?
Też nie są wyłącznie ludzkie. Ptaki są niezwykle uczuciowe, czułość jest im doskonale znana. Wiele gatunków posiada nawet specjalne piórka czuciowe, dzięki którym głaskanie sprawia im przyjemność. Kochają całym sobą, wyśpiewują miłość wniebogłosy. I cieszą się z życia tak, że dobrze by nam zrobiło ich naśladowanie. Wczesnym latem, kiedy ptasie dzieci są już wychowane, kiedy nie muszą walczyć o pokarm, śpiewają właśnie z radości życia, dla przyjemności, a nie po to, żeby łączyć się w pary. Słucham takich śpiewów i uczę się optymizmu.
Pisze pan, że w świecie zwierząt te, które są inteligentne, zazwyczaj obdarzają miłością, a rzadko wyrażają agresję.
Proste prawda? Jesteśmy ssakami, jednak nie potrafimy przyjąć tej zasady za coś pewnego, tak jak goryle. Tam, gdzie jest inteligencja, nie powinno być agresji, bo miłość jest lepszym sposobem działania, choćby dlatego, że nie przysparza wrogów.
Mniej inteligentne zwierzęta, takie jak pawie, skupiają się na prezentowaniu atrybutów zewnętrznych – ich ogony nie służą do niczego, co mogłoby ułatwić życie samicom albo nawet im samym. Po prostu duża liczba oczek na długich piórach, symetryczność wzoru są odpowiednikami drogich samochodów, którymi chce się zaimponować kobiecie, efektownym gadżetem, niczym więcej. Ale inteligentne goryle po prostu obdarzają partnerki czułością.
A skąd w panu miłość do zwierząt?
Dzięki rodzicom. Kiedy byłem niemowlakiem, uspokajali mnie, stawiając przy moim łóżeczku klatkę z kanarkiem. Patrzyłem na niego i podobno nic innego nie liczyło się wtedy dla mnie, wgapiałem się zauroczony. Mieszkaliśmy w bloku na peryferiach Białegostoku, dalej, za osiedlem były już tylko łąki, lasy, rzeka. Sam jako chłopak odkrywałem tamtejsze rośliny, ptaki, dzikie ssaki. A kiedy wejdzie się w ten sposób do świata przyrody – z naturalnej potrzeby – nie ma już, na szczęście, odwrotu. Do dziś odkrywam zwierzęta każdego dnia, nie starcza mi na to czasu.
Takie pragnienie nieustającego odkrywania jest podstawą miłości do zwierząt?
Coś głębszego – świadomość, że nie jesteśmy ich władcami, tylko opiekunami. A przecież bardzo głęboko zakorzeniona jest w nas myśl, że zwierzęta są uzależnione od nas. Nawet jeśli wydaje nam się, że darzymy zwierzęta sympatią, najczęściej jest to uczucie zbudowane według naszych wyobrażeń, dla zaspokojenia własnego dobrego samopoczucia. Nie mówię teraz nawet o tym, że wolimy milczeć o przemysłowej produkcji mięsa, czy mleka. Ale wystarczy przyjrzeć się językowi, jakim się posługujemy. Pamięta pani opis złego wilka w bajce o Czerwonym Kapturku? Nie czytam jej wnuczkom, żeby nie uczyły się stereotypów, jakimi obudowaliśmy ten gatunek.
Jednak pisze pan, że najlepiej mówić o zwierzętach nie językiem naukowym, ale prostym, wykorzystując nasze skojarzenia, porównania.
Bo wtedy wydają nam się bliższe. Ale te opowieści nie mogą być układane według naszych potrzeb. Nie możemy opowiadać o złych wilkach, upartych kozach, czy głupich dzięciołach, bo one po prostu takie nie są.
A jakie określenia przychodzą panu do głowy, kiedy patrzy pan przez okno swojego gabinetu w zoo?
Bogactwo, życie, radość. Widzę przez to okno stare jabłonki, sporo się na nich dzieje, wczoraj śpiewał słowik. Zoo jest blisko Wisły, w związku z przybrzeżną przyrodą kręci się u nas wiele gatunków wolno żyjących ptaków. Widzę też przez szyby akwarium proporczykowce, które bardzo lubię. To małe rybki z kałuż, krótko żyją, ale są na wymarciu, więc warto je hodować.
W zoo, wśród roślin i zwierząt, czuję się doskonale, nie wyobrażam sobie mieszkania w bloku. A jeśli sobie wyobrażę, czuję, że byłoby mi trudno.
Gdzie teraz spędza pan najwięcej czasu?
Na wsi, niedaleko Magdalenki, gdzie mamy dom. Nasz ogród, ponad tysiąc metrów, podzieliłem na pół – w jednej części mieszkamy z rodziną, psami, druga jest tylko dla ptaków. W tej części ptasiej są rośliny, które one lubią, czyli lokalne gatunki, oczko wodne, nie koszę trawy, chodzę na bosaka, a psów nie wpuszczam. I w takim azylu ptaki śpiewają jeszcze więcej, głośniej, chętniej budują gniazda niż tuż obok, przy naszym domu, gdzie przecież mieszkają przyjaźni im ludzie. To miejsce wybierają, nie ogrody sąsiadów. Przylatują do mnie szpaki, kos, kapturka, parka rudzików, kilka wróbli, mazurków, drozd śpiewak, bardzo rozśpiewany – ma u mnie taką kuźnię, na kamieniu rozbija skorupy ślimaków. A psy w drugiej części ogrodu nie pozwalają, żeby do ptasiej enklawy przedostawały się koty.
Jest też taki kawałek ziemi, na którym miała być łąka kwietna, ale został zdominowany przez nawłocie. I nie zmieniałem niczego w tym gąszczu, bo w nim zaczął przebywać kret. Nie przeszkadzam mu. Nauczył się, że to jego miejsce, nie wychodzi stamtąd. Kiedy dostrzegam, że ptaki zakładają gdzieś gniazda, nie działam w tych miejscach. Jesienią nie wycinam wszystkich suchych gałęzi z krzewów, bo w nich mogą się chować jeże, nie wyrzucam całego chrustu, bo lubi w nim przebywać czyżyk albo rudzik. Mam dużo martwego drewna, do suchego starego pnia przylatuje dzięcioł zielony. Owadów jest u mnie mnóstwo, wśród roślin dających nektar, dużo motyli. Lubię patrzeć na piękne larwy rusałki pawika, które bardzo lubią pokrzywy.
Czyli to możliwe, żebyśmy żyli w równowadze ze zwierzętami?
Dziś już niezupełnie, bo przez wieki zniszczyliśmy dużą część przyrody, oddaliliśmy się od niej, zmieniliśmy nasze relacje ze zwierzętami. Ale trzeba próbować się z nimi dogadywać. Choćby zostawiając dla nich w ogrodach rośliny, owoce. W moim sadzie zbieram tylko trochę, reszta jest dla przyrody. Mam na przykład rajską jabłonkę, która pięknie kwitnie, a potem owocuje kilkoma tysiącami małych jabłuszek. Ale ile ich potrzebuję? Tyle, żeby zrobić z nich na zimę trzy słoiki przetworów, a resztę zostawiam. Szpaki przylatują na porzeczki, śliwę objada kos, wśród odwiedzających mój ogród ptaków są amatorzy borówek amerykańskich, aronii. Psy też nauczyły się od nich zjadać owoce z krzaków i drzew.
Miejskie ptaki wymagają naszej opieki
Co robić, żeby w miastach ptaki wybierały nasze ogródki albo balkony?
Zadbać o wodę i rośliny dla nich. Nie zawsze możemy wybudować oczko wodne, ale wystarczy jakikolwiek wodopój, nawet mały. Polecam sadzić, choćby w doniczkach, dużo roślin, ziół, naturalnych dla naszego klimatu, nie egzotycznych. I nie przeciwstawiać się temu, co przyroda sama nam proponuje. Czasem jako szef Ptasiego Azylu przy warszawskim zoo odbieram telefony z prośbami, żebyśmy zabrali gołębie, które u kogoś na balkonie założyły gniazdo. Zachęcam wtedy, żeby jednak zostawić ptaki tam, gdzie chcą być, poobserwować. I zdarza się, że ludzie dziękują mi, bo obserwując życie tego pospolitego niby gatunku, przeżywają przygodę. Gołębie przestają być dla nich latającymi szczurami, jak niektórzy je nazywają, stają się pięknymi zgrabnymi ptakami, czyli tym, kim są.
Dziś wstałem bardzo wcześnie, robiłem zdjęcia szpakowi, który karmi dzieci. I zauważyłem, że przynosi im mrówki. A ludzie niestety trują mrówki. Do naszego azylu trafiają ptaki, uczulone preparatami przeciw owadom. Nawet nie wiemy, że takimi prostymi codziennymi czynnościami, które uznajemy za drobne, w bardzo konkretny sposób wpływamy na życie ptaków.
A gdzie najlepiej oglądać dzikie zwierzęta w mieście?
Ptaki – nad rzekami. Stamtąd najpóźniej się wycofują na zawsze, bo mają dla siebie najwięcej miejsc niezabudowanych przez ludzi, dużo niezniszczonej przyrody. Ale można też w parkach, nawet w centrum wielkich miast, gdzie spotkamy tam nie tylko wiewiórki. W warszawskich Łazienkach na przykład można zobaczyć sarnę, nad Wisłą potrafi przelecieć bielik albo kormoran.
Wiedzą, że je obserwujemy?
Czują to, więc wiedzą. Przy moim domu pojawia się pewien gołąb, którego lubię obserwować, ale kiedy się zorientuje, że na niego patrzę, robi się ostrożny. Drozd śpiewak też zauważył, że robię mu zdjęcia, więc zagląda do mnie przez okno, żeby sprawdzić, czy jestem. Jeśli chcemy być blisko zwierząt, trzeba się przyzwyczaić do tego, że nie tylko my je obserwujemy, one nas też, prawdopodobnie nawet bardziej uważnie.
Skoro w mieście można być tak blisko zwierząt, po co uciekać na wieś?
Właściwie rzeczywiście nie jest to potrzebne. Sam nie chciałbym żyć w mieście na stałe, ale uważam, że jeśli komuś jest wygodniej, to lepiej mieszkać w metropolii niż szkodzić przyrodzie na wsi. Ludzie wyprowadzają się na prowincję, żeby mieć – jak deklarują – kontakt z przyrodą. Ale strzygą trawniki, wydłubują z nich mlecze, stokrotki, nawożą, nie pozwalają chodzić po trawie psom, sadzą egzotyczne roślinki, a potem je pryskają. Żadne zwierzę nie zachowuje się tak bezmyślnie.
Często porównuje pan zwierzęta do ludzi?
Czasem próbuję przypisać zestaw czyichś cech do gatunku ptaka. Zwłaszcza kiedy kogoś poznaję. Wyciągam wnioski z pierwszego kontaktu. Bo ptaki mają charaktery niezmanipulowane kulturą, czy potrzebą budowania wizerunku, tak jak my. A poza tym rzadziej porównujemy się do nich niż do ssaków. Z tego powodu też trudniej jest nam je obserwować niż ssaki, bo nie potrafimy szybko wyobrazić sobie ich emocji – ich dzioby nie pokazują grymasów, jakie moglibyśmy porównać do mimiki, a więc do emocji.
Sam chyba jestem szczygłem – budzę się wcześnie, po przebudzeniu szybko jestem aktywny, a potem w ciągu dnia zmieniam rodzaje zajęć, co chwila interesują mnie nowe bodźce. Szczygieł zwyczajny to ja.
Czego zazdrości pan ptakom?
Witalności trudnej do zniszczenia, radości życia, a przede wszystkim otwartości. W świecie ptaków nie istnieje kłamstwo. Zazwyczaj nie mają niczego do ukrycia, chociaż bywają bardzo sprytne, przebiegłe. Jednak jeśli chodzi o emocje – okazywanie zachwytu, szczęścia, zainteresowania – nie potrafią i nie chcą ich ukrywać. I oczywiście chciałbym latać.
Czy coś jeszcze pana dziwi w świecie przyrody?
Bez przerwy, bo jeśli dokładnie obserwuje się zwierzęta, zawsze coś człowieka zszokuje albo przynajmniej zdziwi. Niedawno widziałem, jak szpak zrywa kwiatki i nosi do budki, w której przebywa jego ukochana. Wiem, że robił to, żeby wprowadzić do domu substancje, które odstraszają pchły, roztocza, ale czy nie wygląda to romantycznie, wzruszająco?
Mam znajomego od lat kosa, który wydaje dziwne dźwięki, jak z alarmu. Już kilka lat mieszka w moim ogrodzie żyje i wciąż nie wiem, co to za dźwięki w jego pieśniach i dlaczego brzmią właśnie tak. Chociaż znam śpiewy wszystkich krajowych ptaków.
Ważek mam sporo i nie mogę się nadziwić, jakie to są doskonałe drapieżniki, jak sprawny jest to owad, zwinny, szybki. Są na świecie dużo dłużej niż kręgowce, były tu przed dinozaurami.
Dziś człowiek ma naprawdę niezmierzoną wiedzę na temat zwierząt, potrafi badać nowe zjawiska, nie tylko dzięki wiedzy, którą już zdobył, ale dlatego, że ma do dyspozycji doskonałe sprzęty, rozwiniętą technologię. Jednak nie o to chodzi – najważniejsze, żeby znaleźć powody do zachwytu. Do tego nie są potrzebne komputery. Kiedy przyjrzymy się otoczeniu naprawdę dokładnie, nawet ważka może zadziwić.
„Sekretne życie zwierząt”, Andrzej G. Kruszewicz, Rebis 2020